Oryginalny tytuł: Mowa pogrzebowa Giovanniego Merliniego po śmierci Założycielki i Przełożonej Generalnej Adoratorek Przenajdroższej Krwi naszego Pana Jezusa Chrystusa. G. Merlini nigdy nie wygłosił tego przemówienia, ponieważ w ostatniej chwili przybył Kard. Vikariusz, aby celebrować obrzędy pogrzebowe.

(…) Bóg wybiera niektórych, aby poświęcili się służbie na Jego chwałę i używa ich do przygotowania dróg oraz udziela im tych darów natury i łaski, które są konieczne do osiągnięcia ostatecznego celu. W ten sposób powołał do życia w Kościele Instytut Zakonnic, które miały zajmować się kobietami i ukazać jeden ze środków potrzebnych do oczekiwanej reformy. Bóg wybrał Marię De Mattias do spełnienia tego szczególnego zadania i przekazał jej szlachetny, ale bardzo ciężki urząd.

Dał jej serce wrażliwe i poddające się działaniu łaski, ducha pełnego gotowości i energii, anielską czystość w postępowaniu. Posłużył się także słabością kobiecą, by przyciągnąć ją całkowicie do siebie i sprawić, aby zdobyła prawdziwą i trwałą cnotę. W wieku ośmiu lat rozkoszuje się, gdy ojciec opowiada jej o wydarzeniach biblijnych. Wzrusza się, gdy słyszy, że Abel, Izaak, Jakub i inni byli zapowiedzią Jezusa Chrystusa. Jest ona nienasycona i prosi ojca, by opowiadał jej od nowa, a w sercu odczuwa miłość do Jezusa. Słyszy opowiadanie o Baranku paschalnym i prosi o wyjaśnienie, co to wyrażenie oznacza. Gdy dowiedziała się, że był on zapowiedzią Jezusa Chrystusa, który jako niewinny baranek został zaprowadzony na Kalwarię i tam umarł ukrzyżowany oddając dla naszego zbawienia krew i życie, nie mogła powstrzymać łez, a jej serce topniało jak wosk.

Bóg działał w tej duszy i zniechęcał ją do świata wcześniej, niż go poznała. Dopuścił, by rodzice wzięli ją ze sobą na pewne spotkanie, gdzie był obecny delegat i „kwiat” miejscowej ludności. Dziewczyna zatrzymała się tam wraz z innymi osobami na dobrze przygotowanej kolacji. Po powrocie do domu, zamiast cieszyć się, popadła w wielkie przygnębienie i ukrywszy się w pokoju, zaczęła wzdychać i mówić do siebie: „Dlaczego tam poszłam i dlaczego mnie tam zaprowadzono? Poszłam przecież z posłuszeństwa”. Wyrzuty wewnętrzne powtarzały się i nie dawały jej spokoju. Nie wiedziała też, skąd się one brały i co miały oznaczać.

Pociechę znalazła dopiero wtedy, gdy poleciła się Matce Najświętszej, chociaż obawy nie ustąpiły. Prosiła więc ojca, by nie zabierał jej więcej na podobne uroczystości.

Przyczyną tego był fakt, że to Bóg chciał ją oderwać od świata, a także i od niej samej. Nie zauważyła nawet, kiedy zaczęła mieć upodobanie w małych próżnościach i naśladując przykład innych dziewcząt, zaczęła się stroić i nakładać różne ozdoby. W tym wszystkim zachowała jednak prostotę i skromność.

Maria wiele godzin spędzała przed lustrem na układaniu włosów. Obok lustra znajdował się obraz Matki Najświętszej. Często jej oczy z lustra kierowały się na ten obraz, i wtedy w sercu odczuwała słowa „przyjdź do mnie”. Początkowo nie zważała na nie, ale podziwiając Ją, często poczuła się porwana i wylewała gorące łzy. W ten sposób obraz ten wnikał w jej duszę. Często pozostawiając lustro padała przed obrazem na kolana, a gdy podniosła się z klęczek, odczuła przynaglenie do powrotu.

Święta Dziewica pragnęła dobra dla swojej córki i udzielała jej niebiańskiej pociechy, a teraz wzięła ją w swoje posiadanie, pouczała ją w cichości serca, wyjaśniała, upominała za próżność i ukazywała jej swojego drogiego Syna oraz dawała pragnienie umiłowania dusz odkupionych Jego Przenajdroższą Krwią.

Przed obrazem trwała długo w zadziwieniu, z oczami pełnymi łez, utkwionymi w łagodnym obliczu i widziała ją jako tarczę obronną. Tarczą tą było Najświętsze Imię Maryi, które miała w swoim sercu i na ustach, a w tym Imieniu pełnym czci doświadczała nowego zapału ducha. Jako mała dziewczynka miała charakter gwałtowny i porywczy. Natomiast teraz zauważało się, jakby zdobyła siłę przyciągania i zewnętrzną stanowczość, a w sercu niewytłumaczalną moc. W ten sposób stopniowo działała łaska, przekształcając tę duszę, która miała formować liczne Zakonnice i pomagać kobietom, które sam Bóg jej przysyłał.

To jeszcze nie wszystko. W sercu sługi Bożej Bóg wzniecił żywe pragnienie umiłowania Jezusa, a ona szła z pragnieniem poznania tego i zrozumienia, co powinna czynić, aby Mu się podobać i o tę łaskę natarczywie prosiła. Dziewica Najświętsza ukazywała jej Kalwarię i Krzyż, i zapraszała do wejścia, Maria jednak na ten widok lękała się i drżała, a wzdychając mówiła: „jestem zbyt słaba, nie podołam” i starała się uwolnić od tego zaproszenia. Jezus przygarniał ją z nieskończoną miłością, a ona szła, zyskując coraz więcej. Największą trudnością, jakiej doświadczała było to, że musiała pokazywać się oczom świata, a przecież wszystko pragnęła ukrywać w swoim sercu. Także i w tej sytuacji Matka Boża przyszła jej z pomocą i powiedziała: „nie lękaj się – ja ci pomogę”. Wtedy poczuła się jak dziecko w pewnych ramionach i w tym momencie złożyła Bogu całkowitą ofiarę z siebie, powierzając się w pełni Jego dłoniom. Odczuła wielka zmianę w sercu, które napełniło się odwagą i stała się gotowa na słuchanie głosu swego Umiłowanego oraz odkryła Jego ogromną miłość, przez którą została zaproszona do naśladowania Go. Doznała przeogromnej mocy.

Bóg, chcąc dać jej poznać w jaki sposób ma Mu służyć, sprawił że czcigodny Kasper del Bufalo udał się do Vallecorsa, aby głosić misje. Ona, widząc jego zapał i wielkie trudy apostolskie, które podejmował na chwałę Boga i dla zbawienia dusz, odczuła żywe pragnienie zaangażowania się w zbawianie bliźnich. Pragnienie to wzrastało, gdy zaczęła się zastanawiać nad tym, że tak wiele dusz idzie na wieczne zatracenie.

Bóg pragnął jednak, aby lepiej zrozumiała, że wzywa ją do czynienia dobra nie w pojedynkę, ale z innymi. W momencie, gdy trwała w zachwycie, pokazał jej rzeszę zakonnic, które w Bogu były złączone i usłyszała: „Oto twoje towarzyszki, które później rozpoznasz w swoich córkach”.

Nie nadszedł jeszcze moment przewidziany przez Boga, by mogła dać początek dziełu. Bóg chciał umocnić w niej cnotę i lepiej przygotować do wypełnienia Jego woli. Ponieważ łaska idzie wraz z miłością, dlatego oczyszczał ją poprzez wielkie, aż do granic wytrzymałości, cierpienia duchowe.

Zaczęła się więc lękać grzechu ciężkiego i to nie dawało jej spokoju. Płakała, wzdychała i znajdowała się w skrajnej goryczy. Otrzymała zapewnienie, że chociaż w głębi serca zachowa pokój, to jednak udręka będzie wzrastać i będzie się jej wydawać, że z powodu niewierności nie będzie mogła spodziewać się niczego innego, jak tylko utrapień. Gdy otrzymała wreszcie upragniony pokój, nastąpił nowy atak trudności. Odczuwała pokusy hipokryzji, złudzeń i wydawało jej się, że dobro czyni dla pokazania się i popisania przed innymi. Kiedy to się skończyło, znalazła się w stanie depresji i wszystko co czyniła, wydawało jej się złem.

Pośród tych wielorakich utrapień, które sprawiały jej wielkie cierpienia, musiała jeszcze przejść walkę z piekłom. Szatan chciał ją przekonać, że niemożliwe jest prowadzenie takiego życia.

Wreszcie po trzech latach nieustannej walki, która doprowadzała ją do agonii, odniosła pełne zwycięstwo i nie popadała więcej w utrapienia ducha, i zawierzyła się całkowicie swojemu Panu, któremu już dawno się oddała. Była już także oddana Jego Najświętszej Matce.

I któż nie będzie tutaj podziwiał działania łaski, która z takim mistrzostwem usuwa przeszkody utrudniające osiągnięcie korzyści duchowych, a zaszczepiając w niej cnoty, umacnia je i udoskonala przez utrapienia? I cóż powiecie, gdy odkryję wam dary natury, do których najdobrotliwszy Bóg pragnie dołączyć także i dary łaski, by niczego nie brakowało jej dla stania się najlepszą Założycielką, kobietą zdolną do kierowania liczną wspólnotą oraz córkami, które dla czynienia dobra na Bożą chwałę są rozproszone po różnych miejscach? Nie uwierzycie, ale gdy zastanowicie się głębiej nad tym co mówiła i co czyniła, to ujrzycie w niej kobietę utalentowaną i inteligentną, pełną miłości i słodyczy, mocną i życzliwą, mądrą i roztropną, radosną, pogodną i żartobliwą, współczującą, rozmiłowaną, prostą jak gołębica, a roztropną jak wąż, mającą sprawiedliwe osądy, słuszne kryteria, dostojną. Jednym słowem zobaczycie w niej coś, co porywa i zachwyca. W pierwszym momencie nie zauważycie tych zalet, gdyż zawsze pragnęła ukryć się przed oczami wszystkich, a nawet przed samą sobą, co nic było jednak możliwe, podobnie jak światło jaśniejące w południe nie może ukryć swojego blasku.

Czyż po tym wszystkim co zobaczyliśmy, nie pozostaje nam nic innego, jak dojrzeć odpowiedź sługi Bożej na Boże wezwanie? Jest pewnym, że tak wielkie zgromadzenie łask zlanych na szlachetną duszę, nie może pozostać bezskuteczne. Przez Czcigodnego Kaspra del Bufalo upewniła się, że Bóg nie chce, aby ukryła się w klasztorze klauzurowym, jak tego pragnęła, ale że ma się uświęcić w świecie. Zrozumiała też, że Bóg wzywa ją do założenia nowego Instytutu Adoratorek Przenajdroższej Krwi i do czynienia dobra kobietom poprzez szkołę oraz dzieła miłosierdzia, a także, że nie ma już miejsca na wątpliwości. Oddała się więc całkowicie w ręce Boga, a na modlitwie szukała odpowiedniej chwili dla rozpoczęcia dzieła.

Był rok 1834, a Maria miała już 29 lat. Wtedy to właśnie Biskup z Ferentino dał jej do wyboru Acuto i S. Stefano. Ponieważ S. Stefano znajdowało się zbyt blisko rodzinnej miejscowości, Maria wybrała Acuto, a gdy wszystko zostało już ustalone, zaczęła przygotowywać sie do wyjazdu.

Powóz jest już gotowy. Maria uczestniczy we Mszy św., przyjmuje Komunię św., spożywa mały posiłek. Ojciec odprowadza ją do granic miasteczka i płacząc, po raz ostatni żegna się z nią, bo już więcej nie zobaczy jej na tej ziemi. Maria z ogromnym wysiłkiem opanowuje się, czuje głębokie wzruszenie z powodu rozstania. Prosi ojca o błogosławieństwo, a następnie wspaniałomyślnie i mężnie rusza w podróż. Ojciec długo za nią patrzy, a gdy zniknęli za zakrętem powrócił do domu wiedząc, że tracąc ukochaną córkę, traci wielki skarb.

Maria jedzie, a Bóg rozpoczyna swoje działanie. Zaczyna mieć upodobanie w cierpieniach. Cierniem uderza się w oko, puchnie i tak w cierpieniach kontynuuje swoją podroż. Następnego dnia odzyskuje zdrowie.

Przyjeżdża do Perentino, przedstawia Biskupowi zamiar utworzenia nowej fundacji i uzyskuje jego pozwolenie. Otrzymuje błogosławieństwo i udaje się do Acuto. Ale, o Boże! Cóż może tutaj zrobić? Dom jest ciasny i niewygodny, źle zabezpieczony i pusty. Miejscowość biedna, środki znikome, nie ma dobroczyńców. Szkoła jest przepełniona uczennicami. I co w tej sytuacji czyni? Każdy by się przestraszył i wycofał z działania, ale Maria tego nie uczyniła.

Ona wie dobrze, że dzieła Boże są owocem modlitwy, łez i cierpienia oraz wie także, że są podobne do ziarna gorczycy i wzrastają w swojej małości. Maria zamiast przeżywania uczucia lęku, dziękuje Bogu i błogosławi Pana, otwiera szkołę i pomaga, jak tylko może najlepiej.

Tak czy inaczej, swoich zamiarów nie traci z pola widzenia i oddaje się działaniu. Jednak duch jest ochoczy, ale ciało nie może podołać i popada w ciężką chorobę. Obawia się nawet, że może nastąpić śmierć, a każdy, kto ją odwiedza, widzi jej słabnące siły.

Wkrótce jednak odzyskuje zdrowie i powraca do swoich trudów. Wśród uczennic zauważa takie, które wydają się być odpowiednimi do dzieła. Przyjmuje je jako wychowanki i stają się one kamieniem węgielnym w duchowej budowli. Ponieważ jednak pierwszy dom nie był odpowiedni, dlatego wstrzymała się z przyjmowaniem następnych dziewcząt. Wreszcie po wielu trudnościach udaje się jej zdobyć dom odpowiedni na Klasztor Adoratorek Przenąjdroższej Krwi. Jakimi jednak środkami ma go przystosować? Uważała, że tylko tymi, które otrzyma od Opatrzności Bożej. Czy jest to możliwe? Tak, ale tylko przy wielkim zaufaniu do Boga.

Maria mówi: „Dzieło jest Boga i On zatroszczy się o nie”. Tymczasem przychodziły do niej nowe dziewczęta i prosiły o przyjęcie. Przyjmowała je więc z dobrocią,, pouczała, dodawała odwagi, zachęcała, podnosiła na duchu, kryła je pod płaszcz błogosławionej Dziewicy i w przedziwny sposób kształtowała ich serca, by rozmiłowały się w Panu Ukrzyżowanym. Posyłane przez nią do otwieranych szkół, radziły sobie w zadziwiający sposób. Jest to nie zauważonym dotychczas cudem. Święci pasterze zwracali się do tego Instytutu, Gminy wolały go bardziej od innych. Adoratorki Boskiej Krwi były poszukiwane, a Maria, na miarę swoich możliwości, pragnęła wszystkich zadowolić.

Otworzyła ona 56 szkół, a ponad dwieście dziewcząt przyjęło habit zakonny Instytutu. Maria cierpiała bardzo, gdy widziała wiele dziewcząt bez nauczycielek, dlatego pragnęła wszystkim pośpieszyć z pomocą, aby przyprowadzić ich do Boga. Interesowała ją tylko jedna sprawa, a mianowicie, by Jezus i Jego Matka byli miłowani. Jeśli powrócicie do Acuto, to znajdziecie ją w ciągłym działaniu. Gdy spojrzycie na cały Instytut, to zobaczycie, jak dźwiga cały ciężar odpowiedzialności za niego. Całe zarządzanie znajduje się w jej ręku i jest zmuszona czuwać nad wszystkim: nad siostrami, nad szkołami, musi dbać o pobożne dzieła i troszczyć się o sprawy doczesne.

Jak na jedną kobietę był to wysiłek ogromny. Jednak nieustannie i chętnie bierze krzyż z przekonaniem, że służba połączona z cierpieniami Pana jest wielkim zaszczytem. Obejmuje ją w posłuszeństwie z nowym zapałem i energią, a także z zadziwiającą obowiązkowością. Taka to ona była w rzeczywistości. Zwróćcie uwagę, jakie trudy podejmuje otwierając, porządkując i podtrzymując szkoły, jak stara się zadowolić siostry czy to przez powierzenie im odpowiedniego stanowiska, dobranie towarzyszek, czy też wprowadzanie pokoju w chwilach wyrzeczeń, które muszą podjąć. W jakże wielu i w jak trudnych cierpieniach musi je podtrzymywać! Cierpi z tymi, które cierpią, a ich cierpienia czyni swoimi. Dla siebie zachowuje całą gorycz, a innym daje całą słodycz.

Oddała się całkowicie na chwałę Bożą i dla dobra bliźniego. Nie myśli więcej o sobie, a każdy jej dzień jest poświęcony Bogu i chce żyć tylko po to, by sprawiać Bogu radość.

Nie będę tutaj wspominał o jej wyjazdach, które były połączone z umartwieniami, takimi jak ubogie ubranie, podróże zarówno latem jak i zimą, a także utrudzenia z powodu zmieniających się pór roku. Chcę wspomnieć tutaj częste, długie i niebezpieczne podróże na mule i piechotą wśród lodów i śniegów, a także w deszcze, które niszczyły drogi i czyniły je niebezpiecznymi. Wiele razy znajdowała się w niebezpieczeństwie utraty życia, które zostało ocalone tylko dzięki szczególnej interwencji Boga.

Muszę wam wyznać, że wiele razy błądziła i musiała nocować w lesie, często o głodzie, bo albo nie miała już co jeść, albo wstrzymywała się od jedzenia, by rano móc przyjąć Komunię św. Kiedyś w drodze wystąpiła silna gorączka i dreszcze, tak że nie mogła utrzymać się na mule. Była więc zmuszona iść dalej piechotą, z wielkim wysiłkiem podtrzymywana przez dwie drogie jej córki.

Są pewne wydarzenia, które wydają się powszechnie znane i dlatego nie zdajemy sobie z nich sprawy. Jednakże zdarzały się wciąż nowe, liczne i duże cierpienia oraz udręki, które nasza Maria przyjmowała chętnie z miłości ku Bogu. Cierpiała, gdy szła otwierać i wizytować szkoły, pocieszać swoje córki, które z tęsknotą na nią czekały, aby móc wspólnie z nimi rozmawiać o dziełach Pana. Cierpienia i udręki zostały zastąpione ciężką chorobą, a także skrajną słabością, która nie pozwalała jej utrzymać się na nogach i często musiała robić ogromne wysiłki, by nie dać poznać po sobie tego stanu. Otrzymacie liczną korespondencję pisaną nocami w poszukiwaniu dobra Instytutu, szkół, sióstr. Pisała aż do zmęczenia i zapewniała, że wiernie odpowie na swoje powołanie.

Serce jej pałało miłością do Boga i do bliźniego tak, że nie mogąc jej zamknąć w swoich piersiach, była zmuszona do okazywania jej na zewnątrz. Posłuchajcie, jak się wypowiadała o Bogu. Czytajcie jej listy, a znajdziecie tam jaśniejącego ducha Jezusa Chrystusa. Posłuchajcie, co mówi w szkołach do zgromadzonych tam dla słuchania słowa Bożego dwóch czy też trzystu kobiet.

Ona jest Aniołem mówiącym z prostotą, z serca przepełnionego Bożą miłością. Najczęściej mówi na temat męki Jezusa Chrystusa i cierpień Matki Najświętszej, a także o prawdach wiecznych. Wzrusza się, płacze i szuka spowiednika, aby obmyć się we Krwi Baranka Niepokalanego. Nie mówi nigdy w nieładzie, ale zawsze w sposób uporządkowany, tak jakby mówiła rzeczy wyuczone na pamięć, gdy tymczasem były to jej myśli pochodzące z serca i mówiące o otrzymanym darze słowa.

I jeszcze więcej. Mówi często, niekiedy trzy razy na dzień i to raz za razem, gdyż jej nauki przedłużają się do godziny i więcej. Przepełnia ją pragnienie mówienia o Bogu. Czuje zmęczenie, osłabienie w piersiach, chciałaby już zamilknąć, ale miłość nie pozwala jej na to i dalej podejmuje wysiłki. Gdy zacznie, nie odczuwa słabości, a gdy przestanie, powraca ogromne zmęczenie.

Czegóż jeszcze można pragnąć? Byłoby jeszcze wiele do powiedzenia, by móc ukazać ją jako kobietę mężną i nieskończenie szlachetną! Brak jednak na to czasu i pozostawiając pełny osąd Kościołowi powiem tylko, że minęły już cztery lata od chwili, jak doświadczyła w sercu silnego uczucia, gdy pomyślała o Matce Bożej Bolesnej i cały czas czuła w piersiach ogień, który nie wygasał. Słabła, miała gorączkę i wiedziała, że jej życie już się kończy. Ostatni raz przybyła do Rzymu zostawiając Acuto, swój klasztor i było widać, że Bóg wymagał od niej jeszcze tego, aby nie mogła tam już więcej powrócić. Chciała wiele spraw zakończyć, ale uchodzące z niej siły nie pozwoliły na opuszczenie łóżka. Była już więc gotowa na śmierć.

Jej dusza była w doskonałym pokoju i w skrajnych cierpieniach, które przeżywała, ale nie pragnęła niczego więcej, jak tylko porywu miłości i powtarzała z wielką miłością: „o, mój Boże” – i już niczego więcej nie pragnęła: ani życia, ani śmierci, ale tylko spełnienia się Woli Bożej i tego, by mogła sprawiać Bogu radość. Odczuwała pragnienie jeszcze większego cierpienia dla Boga.

Nawet silny kaszel, gorączka i wrzód na języku nie przeszkadzały jej w dawaniu ostatnich poleceń. Pożegnała się i dalej śledziła działanie Instytutu.

Zaczęły przybywać do niej córki ze szkół znajdujących się poza Rzymem, by ostatni raz zobaczyć swoją czułą Matkę i otrzymać jej błogosławieństwo. Widząc ją w tak złym stanie gorzko płakały, bo nie chciały się z nią rozstać. Maria ze spokojem rozstawała się z nimi mając nadzieję, że ujrzy je w niebie i posyłała je spokojnie do obowiązków.

Często obmywała się we Krwi Boskiego Baranka, każdego ranka karmiła się Chlebem Aniołów, a cierpiąc bardzo z powodu wielkiej gorączki, w głębi serca ponawiała Bogu ofiarę z siebie samej.

Dziękowała swoim córkom za to, że towarzyszyły jej w czasie choroby i zostawiła im na pamiątkę drobiazgi, które miała przy sobie, aby mogła umrzeć w doskonałym ubóstwie, tak jak to czyniła przez całe życie.

Otrzymała wiele błogosławieństw, a wśród nich także i od Ojca Świętego. Z pełnym poddaniem czekała na ostatnią godzinę. I oto kończy się dzień. Jest godzina 2.15 po północy rozpoczynającego się dnia 20 sierpnia. Podczas modlitw Kościoła Maria zasnęła w pokoju swojego Pana. (…)