Pierwszy etap

POWOŁANIE

Spojrzenie na całość drogi powołania

I – A

Poświęcenie się Bogu w Tajemnicy Krwi Chrystusa

Jeżeli ktoś poświęca swój czas dla sportu, nauki lub ukochanej osoby, to oddaje jej ten czas, a z nim w pewnym sensie swoją osobę. „Poświęcić” to znaczy oddać lub ofiarować. Można podarować jakąś rzecz, pracę, swoje serce, a nawet samego siebie. Drugiemu człowiekowi można dać wiele. Wszystko można dać jedynie Panu Bogu. To właśnie znaczy „poświęcenie się” w sensie pełnym.

Po raz pierwszy zostaliśmy poświęceni podczas przyjęcia chrztu św. Później odnowiliśmy to poświęcenie przez akty odnowienia chrztu, np. w dniu pierwszej Komunii św. lub z okazji wstąpienia do Wspólnoty Krwi Chrystusa. Nie wystarczy jednak tylko od czasu do czasu mówić o poświęceniu. Trzeba przez całe życie odnawiać i pogłębiać swoje oddanie się Bogu. Trzeba stać się darem dla Niego we wszystkich momentach życia – w pracy i odpoczynku, w modlitwie i apostolstwie.

Poświęcenie się Bogu w tajemnicy Krwi Chrystusa oznacza życie i działanie dla Chrystusa, który nas Krwią swoją odkupił. Ilekroć mówimy o „Krwi Chrystusa”, mówimy o Chrystusie, który stał się naszym Zbawicielem – nie przez przelanie krwi innych, ale przez ofiarę własnej Krwi. Mówimy o tajemnicy Krwi Chrystusa, aby stale przypominać o tym, że tylko przez wiarę można zrozumieć miłość Chrystusa i Jego dzieło odkupienia. Tylko przez wiarę można otworzyć się na tę miłość i wziąć udział w dziele zbawienia ludzi i świata.

Kto wstępuje do Wspólnoty Krwi Chrystusa czyni najpierw krok bardzo osobisty. Nawet jeżeli został zachęcony przez innych, nawet jeżeli czyni to razem z kolegami i decyduje się od razu na życie wspólnotowe, zawsze decyzja ta jest czymś osobistym, indywidualnym, może nawet samotnym – jak narodzenie i śmierć.

Panu Bogu można oddać właściwie tylko samego siebie. Poświęcenia innych, jak np. chrztu dzieci, dokonuje się jako czynu zastępczego w nadziei, że oni sami póżniej potwierdzą i zrealizują to przymierze kiedyś za nich zawarte.

Poświęcenie się Chrystusowi w tajemnicy Jego Krwi oznacza przyjęcie Jezusa Ukrzyżowanego do swojego życia albo, inaczej mówiąc, oddanie Mu życia, czasu, radości i cierpienia, kariery i zdrowia dla „dokończenia” Jego dzieła zbawienia. Obrazowo można powiedzieć, że poświęcenie się Krwi Chrystusa to łączenie własnej krwi z Krwią Zbawiciela, udział w ofierze Chrystusa, ofiarowywanie samego siebie razem z kielichem zbawienia.

Kto wstępuje do Wspólnoty Krwi Chrystusa, musi być gotowy nie tylko do odmawiania pewnych modlitw czy angażowania się w szczególne prace na rzecz Kościoła lub biednych. Kto czyni ten krok, przede wszystkim poświęca się Krwi Zbawiciela, oddaje własne życie w ręce Chrystusa i do Jego dyspozycji, tzn. jest gotowy, aby dzisiaj być Chrystusem, dzisiaj żyć i działać tak jak On, dzisiaj również tak jak On „płacić” własną krwią. Poświęcenie się Krwi Chrystusa jest wyrazem pragnienia, by stawać się coraz bardziej Nim, stając się najpierw Jego uczniem.

I – B

Życie i działanie wspólnotowe

Księga Rodzaju podkreśla, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże (Rdz 1, 27). W Nowym Testamencie możemy rozumieć to słowo lepiej niż jego pierwsi czytelnicy i słuchacze. Wiemy już, że Bóg jest Trójcą Przenajświętszą, że jest Jedyny w trzech Osobach, a więc jest „wspólnotą”. Dlatego człowiek w rodzinie nie tylko rodzi się i wychowuje, ale również realizuje swój rozwój, dojrzewanie i doskonałość. Pod wpływem indywidualizmu i liberalizmu ostatnich stuleci człowiek często przesadnie podkreśla swoją indywidualność i niezależność w rozwoju osobowym. Zgodnie jednak z objawieniem Bożym nie może stać się sobą, nie może być dojrzałym i szczęśliwym bez relacji wspólnotowych, bez jedności z innymi. Sam Bóg jest bowiem jednością, a niebo jest wspólnotą. Życie na ziemi, a więc przygotowanie się do przebywania w niebie, polega na stawaniu się człowiekiem, który jest w stanie żyć wspólnotowo, który czuje się dobrze w pewnej zależności i wzajemnym uzupełnianiu się. Człowiek nie może być szczęśliwym w konsekwentnym indywidualizmie, ponieważ bez udziału innych nie może stać się sobą. Nie może być dojrzałym i wolnym bez ograniczającej i stabilnej więzi miłości: „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24).

Wspólnota Krwi Chrystusa pragnie pomagać ludziom w rozwoju i dojrzewaniu ich człowieczeństwa, a chrześcijanom w zrealizowaniu powołania wynikającego z chrztu św. Dlatego udział we Wspólnocie i jej apostolstwie nie może się ograniczać do indywidualnych modlitw lub dobrych uczynków. O ile to możliwe, Wspólnota stara się tworzyć grupy, w których można wprowadzać w czyn zadania i ideały człowieka pragnącego żyć Ewangelią. „Wspólna modlitwa” to nie tylko zgrupowanie pojedynczych osób na modlitwie w tym samym czasie i miejscu. We Wspólnocie Krwi Chrystusa oznacza ona przede wszystkim modlitwę w małej grupie, pozwalającej na spontaniczność, na dzielenie się intencjami, troskami, radościami… Grupa to coś żywego. Grupa wymaga ciągłego otwierania się, pojednania, przebaczania, odwagi, oddawania, dzielenia się, jednym słowem tego wszystkiego, co tworzy i pogłębia jedność.

Tworzenie jedności nie jest tylko sprawą modlitwy, ale również i przede wszystkim działania. Nawet najlepsza Wspólnota Modlitwy, jeżeli nie wyjdzie poza własne grono, jeżeli nie zacznie działać, pomagać i pracować, tam gdzie jest bieda, samotność, cierpienie i potrzeba, o ile się nie rozpadnie, to z całą pewnością zdegeneruje się, stanie się „klubem”. Nie możemy skutecznie prosić Boga o pomoc, jeżeli najpierw sami nie czynimy wszystkiego, co jest możliwe – i to wspólnotowo. I tak, jak modlitwa wspólnotowa jest mocniejsza od indywidualnej, tak też działanie wspólnotowe jest mocniejsze od indywidualnego, bo sam Jezus przebywa i współpracuje z tymi, którzy żyją i działają w ewangelicznej jedności (por. Mt 18, 20), którzy przez Słowo Boże, a szczególnie przez Krew Chrystusa, doświadczają obecności Boga i podarowują ją tym, którym pomagają.

Życie i działanie wspólnotowe wymaga przede wszystkim życia według Ewangelii. Konkretnie znaczy to, że mamy być w stanie tworzyć jedność, a więc często tracić własne zdanie, aby przyjąć kierownictwo innych, ale również samemu być gotowym do przyjęcia odpowiedzialności. Życie i działanie wspólnotowe to codziennie nowa przygoda. Jest ona czasem dramatem, czasem niespodzianką, jest wszystkim tym, co znaczy „rodzina” lub „przyjaźń”, ale nie na zasadzie pokrewieństwa lub sympatii, lecz „dzięki Krwi Baranka”.

„Szkoły miłości” nie można zaliczyć zaocznie. Przez modlitwę, Słowo Boże i sakramenty uczniowie Chrystusa są zawsze blisko siebie, ale istotna jest, szczególnie dla początkujących, również bliskość fizyczna. Trzeba się spotykać, trzeba rozmawiać, trzeba razem przeżywać ludzkie słabości i radości, aby stawać się coraz bardziej wspólnotą. Wspólnotą nie jesteśmy od razu, wspólnotą musimy się stawać.

I – C

Zrealizowanie samego siebie w służbie innym

Wiedząc, że każdy przykład kuleje, można jednak dosyć trafnie porównać rozwój człowieka do powstawania budynku. Oto istnieje plan architekta, którym jest Bóg, i współdziała z Nim inżynier nadzorujący budowę, a jest nim każdy sam dla siebie. Mamy krok po kroku realizować nasze życie, rozwijać talenty, stawać się sobą. Niestety – zgubiliśmy plan! Wiemy mniej więcej kim jest człowiek, ale nie znamy siebie wystarczająco, by pewnie i w odpowiednim czasie uczynić wszystko, co potrzebne i przydatne dla wykonania wymarzonego przez Boga dzieła. Musimy szukać, próbować, ryzykować, a nawet często uczyć się na błędach. Szczególnie wtedy, gdy doświadczamy własnych błędów i słabości, kusi nas czasem pewna bierność i postawa rezygnacji. „Mam już dosyć, już nie chcę się więcej sparzyć… Czy nie lepiej biernie czekać na rozkazy Boga lub odpowiedzialnych, zamiast dalej błądzić?”

Takie postanowienie może jednak być największym błędem – nawet, jeżeli jest ubrane w szatę pobożności (z całą pewnością mocno skrzywionej). Jesteśmy przecież współodpowiedzialni za rozwój własnego życia, zdolności i możliwości. Mamy powołanie, do współdziałania z Panem Bogiem – i to współdziałania aktywnego, z zainteresowaniem, a nawet ze zdrową ambicją. Mamy korzystać jak najlepiej z naszego życia, zyskać możliwie najwięcej z danego nam kapitału – jak owi słudzy, którzy otrzymali od wyjeżdżającego pana różne ilości talentów z zadaniem ich dobrego wykorzystania, by przyniosły jak największy dochód (por. Mt 25, 14-30).

Mamy zbudować budynek naszego życia, ale zgubiliśmy plan. Chcemy mieć trochę luzu, trochę możliwości własnego stylu i życzeń, a przecież Pan Bóg pragnie dzieł sztuki. Każde dzieło ma być oryginałem, czymś nowym, innym – będąc zawsze podobnym do wszystkich, tak jak każdy liść na drzewie jest czymś nowym, nigdy nie powtarzającym się, chociaż istnieją ich niezliczone ilości.

Patrząc na Chrystusa wiemy kim ma być człowiek, chrześcijanin. Otrzymaliśmy Pismo św., aby stać się „drugim Chrystusem”, otrzymaliśmy rozum i serce, aby być sobą. Otrzymaliśmy wolną wolę (chociaż ograniczoną), byśmy jako owoc współpracy pomiędzy Bogiem i nami stali się niepowtarzalnym oryginałem, dziełem sztuki.

Kim jest Jezus jeżeli nie „sługą Bożym”? Przecież „Syn Człowieczy nie przyszedł aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mk 10, 45). Bardzo jasna i wymowna jest także katecheza podczas Ostatniej Wieczerzy, kiedy Jezus myje nogi uczniom, nie rozumiejącym początkowo, ale tym którzy muszą przyjąć do wiadomości, że nie chodzi o przesadny gest, uczyniony pod wrażeniem uczuciowego pożegnania. Jezus wyjaśnia: „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi” (J 13, 14). Służba nie jest jakimś pobożnym dodatkiem, ale samą istotą życia chrześcijańskiego. Bez służby człowiek, a tym bardziej chrześcijanin, nie dojdzie do dojrzałości. Dlatego też apostolstwo lub misja jako służba innym nie jest jakimś luksusem, z którego można by też bez poważniejszych przeszkód zrezygnować. Misja będąca w swej istocie służbą, jest też istotą dojrzałego chrześcijaństwa. Kto jeszcze nie czuje współodpowiedzialności za innych, kto nie rozumie konieczności pomocy innym, kto nie pragnie wypełnienia swojej misji – ten sam jeszcze nie jest sobą. Cofanie się przed drugim, ograniczanie zainteresowania się dobrem i rozwojem bliźnich, by skupić się wyłącznie na ratowaniu lub udoskonalaniu siebie, byłoby ograniczeniem samego siebie, degeneracją własnego rozwoju, a nawet niszczeniem własnego życia.

Szczególnie w naszych czasach, kiedy służba staje się czymś coraz bardziej obcym i pozbawianym wartości, trzeba na nowo odkryć właściwe znaczenie, konieczność i szlachetność tego wymiaru ludzkiego życia. Nie chodzi o to, by rezygnować z wynagrodzenia. Jeżeli jednak każdy czyn, każda pomoc, każda życzliwość musi być opłacona, jeżeli nie możemy już bezinteresownie pomagać, jeżeli nie znamy już radości, którą niesie sama służba, to nasze życie stało się bardzo ubogie. Jezus często zachęca do pomocy i służby. W zależności od mentalności i dojrzałości słuchaczy obiecuje czasem nagrodę: „Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody” (Mt 10, 42). Zachęca jednak również do sprawiedliwości większej od sprawiedliwości faryzeuszów (por. Mt 5, 20). Najbardziej bezpośrednio z Jego serca płyną jednak słowa, którymi zaprasza do prawdziwej miłości: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15, 13). Oddawanie życia, to prawdziwa służba – służba, która sama dla siebie jest nagrodą, która jest radością i pokojem – bo jest miłością. Często służba jest wymagającym i kosztownym obowiązkiem, a mimo to jest źródłem spełnienia i radości. Czy w naszych czasach nie brakuje często radości właśnie dlatego, że zabrakło prawdziwej służby? Przykład radosnej służby, która zachęca do odwagi, do „ryzyka” i do udziału w niej jest na pewno jedną z najważniejszych form prawdziwej misji. Ponieważ jesteśmy powołani, by stać się dojrzałymi ludźmi i chrześcijanami, musimy nie tylko uczyć się służenia, ale przez radosną służbę pomagać także innym, zgodnie z kulturą i Ewangelią, w odkrywaniu tego istotnego wymiaru życia.

 

Drugi etap

AKCEPTACJA POWOŁANIA

Świadoma decyzja przyjęcia własnego powołania

 

Chodzimy do „szkoły miłości”. Chcemy więc uczyć się kochać tak, jak kocha Pan Bóg – na ile to jest dla człowieka możliwe – z pomocą łaski Bożej. Kochać – to nasze powołanie, to sens naszego życia, bo „Bóg jest miłością” (1J 4, 16). Droga miłości to droga naszego powołania.

W trzech pierwszych tematach mieliśmy przed oczami całość naszej życiowej drogi. Rozważając nasze poświęcenie się Bogu w tajemnicy Krwi Chrystusa, życie i działanie we wspólnocie oraz naszą misję, która staje się zrealizowaniem siebie samego w służbie innym, przemyśleliśmy podstawowe aspekty naszego powołania. Znamy już zasady i ideał, ale to nie wystarczy. Musimy w tę drogę wiary wyruszyć – świadomie zaakceptować swoje powołanie i utożsamić się z nim. Taka jest intencja kolejnego etapu, który na nowo rozpatruje podstawowe wymiary naszego istnienia: Boga, wspólnotę i misję, ukazując je tym razem od strony dokonywania jasnego wyboru: akceptując Boga, który jest miłością, odkrywamy nowe znaczenie całego świata wraz ze wszystkimi przejawami szczęścia i cierpienia. Dzięki Bogu-Miłości wszystko staje się okazją, aby w Niego wejść, Nim żyć i stać się Nim przez uczestnictwo w Jego życiu.

Dzięki zaakceptowaniu wspólnoty jako właściwego miejsca bytu, formacji i rozwoju, w każdej sytuacji życiowej możemy dostrzec okazję do budowania jedności. Nie ma już w naszym życiu niczego, co w relacji do drugich nie miałoby znaczenia. Właściwie każdy człowiek jest naszym bratem przez wiarę lub, inaczej mówiąc – „kandydatem” do jedności w Chrystusie. W ten sposób każda sytuacja staje się okazją do misji, do szerzenia właściwego życia w Bogu, we wspólnocie.

Wszystkie trzy tematy tego etapu jako cechę wspólną mają słowo „okazja”. Nieprzypadkowo trzy razy powtarza się „wszystko jest okazją do…”. Bóg miłości jest przecież także Bogiem wolności. Powołując inne istoty do udziału w swoim życiu, a więc powołując je do miłości, wezwał je jednocześnie do wolności, bo jest ona warunkiem, choć zarazem i owocem miłości. Nikt nikogo nie może zmusić do miłości! Dlatego również Bóg zaprasza, powołuje, daje okazję. Ta dająca wolność okazja ukazuje całą naszą godność, czyni nas partnerami Boga, umożliwia nam nawet przyjaźń z Nim i zawarcie „Nowego Przymierza”. Ta sama wolność staje się jednak równocześnie niebezpieczeństwem, a nieraz nawet katastrofą naszego życia: możemy stracić okazję do miłości, do tworzenia jedności, do misji, a wraz z nią Boga i siebie samego. Ta wolność dzieci Bożych może stać się największym zyskiem, owocem i zaszczytem naszego życia, ale także powodem straty, zagubienia i nieszczęścia, bo wolność jest jedyną drogą zarówno do nieba jak i do piekła.

II – A

Wszystko jest okazją do miłości

Myśląc o tej wolności można się przestraszyć, ale też i rozradować: właśnie przez to, że wszystko jest okazją do miłości. Również moje pisanie i twoje czytanie, wszystkie prace w redakcji, przy fotoskładzie, w drukarni, księgowości, przy kolportażu, na poczcie itd. Wszystkie małe gesty i poważne prace są okazją, aby kochać. Ile okazji w tym przypadku zostało dobrze wykorzystanych, wie tylko Pan Bóg. Dobrze, że On jest miłosierny, a Jego Syn już zapłacił własną Krwią za nasze braki. Umocnieni tą wiarą i nadzieją nie musimy już tracić czasu na rozpamiętywanie zaniedbanych okazji. Możemy szukać następnej możliwości współdziałania z Panem Bogiem, a więc kochania. Jeżeli ktoś nie jest pewny co w danym momencie czy sytuacji konkretnie będzie wyrazem miłości, dobrze zrobi, gdy zastanowi się co w tym wypadku jest wolą Boga, co Jemu bardziej się podoba. Ważna jest prośba o radę, szukania jedności z odpowiedzialnymi i zgoda z własnym sumieniem, które normalnie podpowiada właściwe rozwiązanie, zwłaszcza jeśli z cierpliwością prosimy o to Ducha Świętego (por. J 14,21). Bez zgody Boga nie można kochać, bo wszystko, co odłącza od Boga, czy od drugiego człowieka lub też od samego siebie, jest wielką szkodą, jest aktem nieprzyjacielskim, a w gruncie rzeczy znakiem nienawiści, nawet, jeżeli pozornie wygląda na życzliwość lub ratunek. Nieraz może w tym pomóc powtarzanie w sercu słów: „aby kochać”. Tym hasłem można zwyciężyć momenty samotności, pokus lub osądów ze strony innych. Także rodzice i wychowawcy nie zawsze są rozumiani w swoich trudnych, choć koniecznych wymaganiach.

II – B

Wszystko jest okazją do jedności

Ceną do zapłacenia na drodze do jedności bywa często właśnie samotność. Prawdziwej i trwałej wspólnoty nie tworzy ten, kto potrafi tylko na zasadzie kompromisów i powierzchownego poczucia humoru stworzyć atmosferę zadowolenia. Właściwa jedność powstaje oraz utrzymuje się tylko dzięki Bogu i Jego zasadom, które zawarte są w Ewangelii. Zbawiciel stworzył jedność między niebem i ziemią na krzyżu. „Przez Krew Jego krzyża” (Kol 1,20) Kościół stał się sakramentem jedności dla ludzi. Ta sama Krew chce być – w naszych sercach oraz przez rany naszej duszy i naszego ciała – „zapłatą” za jedność – razem z naszą krwią. Kościół stoi na fundamencie męczenników, ale może żyć na co dzień w jedności z Chrystusem, w Jego obecności, o ile nasza krew łączy się z Jego Krwią – i to nie tylko w wielkich sprawach i historycznych wydarzeniach, ale również w tych niezliczonych małych okazjach, bo „wszystko jest okazją do budowania jedności”, ale nigdy bez krwi: „bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia grzechów” (por. Hbr 9,22).

II – C

Wszystko jest okazją do misji

Przez prawdziwą miłość oraz autentyczną jedność te niezliczone sytuacje naszego życia stają się okazją do misji, a więc do rozszerzania Królestwa Bożego, do poznawania miłości Bożej, do zachęcania ludzi, by dali godną odpowiedź na ofiarę Chrystusa. Misja jest przedłużaniem życia i działalności Chrystusa (J 17,18). I dobrze, że nie trzeba koniecznie ubierać się w sutannę lub strój zakonny. Misja jest sprawą każdego, niezależnie od wieku, zdrowia, zawodu, czy zdolności. Modlitwa, czy praca, rozmowa, czy milczenie – wszystko, co wyraża miłość i tworzy jedność w Chrystusie – jest misją. Przez miłość Bożą również najmniejsze gesty i wyrazy cierpliwości nabierają nieskończonej wartości. Warto żyć, choć nasze życie wygląda często tak przeciętnie i ubogo. Przez Ewangelię wszystko nabiera nowego znaczenia, staje się nową szansą. Nie trzeba jechać gdzieś daleko, aby znaleźć warunki do misji, nie trzeba marnować czasu na szukanie szczególnych potrzeb, wiele pozostaje do odkrycia w aktualnej sytuacji, np. domowej, bo wszystko jest okazją do misji.

 

Trzeci etap

WEJŚCIE W POWOŁANIE

Rozpoczęcie nowego życia

 

Na czym polega miłość chrześcijańska? Czym różni się człowiek miły i kulturalny, szlachetny i dobrze wychowany od chrześcijanina? Albo pytając inaczej: co odróżnia chrześcijanina od człowieka kochającego? Albo jeszcze inaczej: jakie są specyficzne cechy miłości chrześcijańskiej, miłości, która jest owocem i podsumowaniem Ewangelii? W ramach „szkoły miłości” podajemy trzy charakterystyczne wymiary: miłość chrześcijańska obejmuje wszystkich, zaczyna zawsze na nowo z własnej inicjatywy i ofiarując samą siebie realizuje się w cierpieniu.

III – A

Kochać wszystkich

Człowiek jest istotą ograniczoną. Absolutem jest tylko Pan Bóg. W Jezusie Chrystusie Bóg sam się ograniczył. Stał się człowiekiem, aby wywyższyć człowieka do wymiaru Boga. Człowiek wybiera swoich przyjaciół, ulubionych kolegów, sympatycznych znajomych. Bóg natomiast kocha wszystkich. „Kochać wszystkich” wydaje się człowiekowi czymś zbyt wielkim, ale właśnie to jest mu potrzebne, by mógł uczestniczyć w życiu Boga, by był w stanie kochać tak jak Jezus Chrystus, który przelał własną Krew za wszystkich. Jest oczywiste, że człowiek o własnych siłach nigdy nie będzie w stanie kochać wszystkich. Tylko przy szczególnej pomocy Boga, dzięki Jego Słowu i sakramentom oraz w jedności ze wspólnotą chrześcijan, człowiek może kochać tak, jak sam Bóg, jest w stanie przekroczyć ograniczenia charakteru, wychowania, zwyczajów, kultury i wejść w nowy wymiar życia. Jest ważne, by świadomie uczynić ten krok w kierunku radykalizmu i uniwersalizmu Ewangelii. Słowo Boże pełne jest takich „nieludzkich” wymagań. A więc: kochajcie jak Ojciec niebieski, który „sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i … zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5,45).

Miłość dla wszystkich nie jest przede wszystkim sprawą uczuciową, ale wymaganiem wiary. Przez wiarę wiemy, że każdy człowiek wart jest Krwi Chrystusa, a zatem jest nieskończenie ukochany przez Boga. Nasza miłość nie jest czymś nowym, bierze tylko udział w miłości Boga. Kocha to, co już jest ukochane. Bez wiary nie jest możliwe kochać wszystkich, ponieważ dopiero dzięki niej można dostrzec prawdziwą wartość i godność człowieka. Kto stara się razem z Chrystusem kochać wszystkich, już na tej ziemi wchodzi w życie Boga, staje się prawdziwym dzieckiem Wiecznego Ojca, uczniem i bratem Zbawiciela. Miłość dla wszystkich wymaga radykalnego oddania się Bogu. W tej miłości nic nie zostawia się dla siebie, ale ubóstwo materialne i duchowe przemienia się w źródło nieograniczonego bogactwa i szczęścia – w samego Boga.

III – B

Kochać jako pierwszy

W życiu człowieka, a szczególnie dziecka, ważne jest by doświadczyć wiele miłości. Im więcej otrzymuje się na początku życia, tym więcej można później przekazać innym. Bóg jest tym, który kocha jako pierwszy, jest źródłem miłości, bo sam jest miłością. Kto pozwala się kochać przez Boga, staje się coraz bardziej zdolny, by samemu być źródłem miłości dla innych – oczywiście w jedności ze źródłem nadprzyrodzonym.

Wielu ludzi jest jak gleba w zimie wypełniona bogactwem różnorakich nasion. Jest zmarznięta i czeka pod śniegiem. Podobnie też w ludziach czeka mnóstwo talentów i przepięknych darów, ale trzeba je najpierw z cierpliwością kochać, tak, jak słońce, które stopniowo i powoli ogrzewa pod koniec zimy zmarzniętą ziemię. Prawdziwy chrześcijanin umie kochać wtedy, gdy jeszcze nie widać owoców. Taka miłość jest wyrazem nadziei i wytrwałości, podarowuje się bez warunków, bez rozliczenia: „miłość cierpliwa jest… wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje…” (1Kor 13, 7-8).

Ten wymiar chrześcijańskiej miłości – „kochać jako pierwszy” – znajdujemy także w Liście do Rzymian: „Bóg zaś okazuje nam swoją miłość (właśnie) przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (Rz 5,8). Ludzka miłość bez Ewangelii wygląda często jak pewien rodzaj handlu. Wielu chętnie kocha tam, gdzie się „opłaca”, gdzie można natychmiast doświadczyć odpowiedzi i owoców. Nadprzyrodzona miłość, która jest również nadzieją, kocha tak jak Bóg i w jedności z Nim: kochając tworzy i obdarowuje zaufaniem, do tego stopnia, że ten, który jest kochany, chce w wolności odpowiedzieć miłością.

III – C

Kochać aż do krwi

Miłość Boga objawia się na krzyżu. Nie jest to przypadek, ponieważ przez cierpienie miłość oczyszcza się od wyrazów egoizmu. Miłość Jezusa prowadzi do krzyża, aby pokazać ludziom drogę do czystości i doskonałości. Przez cierpienie miłość oczyszcza się i umacnia. Kochamy drugiego na tyle, na ile jesteśmy gotowi za niego cierpieć. Dlatego przelanie Krwi Chrystusa jest wyrazem Jego zbawczej miłości. Kochanie razem z Jezusem i udział w dziele odkupienia można symbolicznie, a czasami dosłownie, zrealizować przez ofiarę własnej krwi. Każde cierpienie, każdy trudny moment przeżyty dla drugiego jest jakby jemu podarowaną kropelką krwi. Podobnie jak honorowi krwiodawcy odgrywają ogromną rolę w ratowaniu życia innych, tak również duchowa krew – cierpienie ofiarowane z miłości – jest istotne, w przekazywaniu i ratowaniu życia nadprzyrodzonego. Chrześcijańska miłość prowadzi do ofiarności i w niej się odnawia. Otwarte rany Jezusa są prawdziwym źródłem ewangelicznej miłości. Poprzez jedność ze Zbawicielem każdy może stać się źródłem Bożej miłości, a wtedy każde cierpienie staje się drogocenne, staje się skarbem, bo otrzymuje zbawczą wartość. Kto odkrył radosną nowinę o znaczeniu i wartości cierpienia w jedności z Chrystusem, ten śpiewa razem z pierwszymi chrześcijanami: „Temu, który nas miłuje i który przez swoją Krew uwolnił nas od naszych grzechów i uczynił nas królestwem i kapłanami Bogu i Ojcu swojemu, Jemu chwała i moc na wieki wieków. Amen (Ap 1, 5-6).

 

Czwarty etap

KONSEKWENCJA W POWOŁANIU

Konkretne zaangażowanie się

 

IV – A

Pomagać Chrystusowi

Zbawienie jest łaską, jest darem Bożym, ale Bóg nie chce ratować człowieka bez jego udziału. Trzeba współpracować z łaską Bożą, aby ją w pełni przyjąć. W ten sposób Bóg szanuje godność człowieka, daje jej najwyższy wyraz. Pomoc realizuje się pomiędzy partnerami. Kto naprawdę pomaga drugiemu, szanuje go, nie czyni go zależnym, ale raczej szuka partnerstwa i wzajemności. W taki właśnie sposób Bóg pomaga człowiekowi, przygotowując go nie do niewolnictwa, ale do przyjaźni.

Jeszcze większym wyrazem miłości Boga jest to, że On pragnie pomocy ze strony człowieka i ją przyjmuje. Nie tylko Szymon Cyrenejczyk na drodze krzyżowej jest wpomożycielem Jezusa. On przez całe życie przyjmował pomoc od różnych ludzi, czy to od swej Matki, czy od Apostołów, czy to od obcych i nieznajomych. Przez to, że sam Jezus zechciał być zależnym od pomocy innych, Bóg w szczególny sposób objawia swoją pokorną wszechmoc. Jezus nie powierzył dzieła zbawienia – Kościoła – aniołom. On pragnie pomocy ludzi, którzy sami są biedni i słabi, ale właśnie przez pomoc Jemu znajdują siłę, łaskę, życie i Boga – już na tej ziemi.

Trzeba uczyć się pomagać, by nauczyć się kochać. Trzeba pomagać tak, jak to czynił Jezus, aby pomagać właściwie. Trzeba we wszystkim pomagać Jezusowi, aby w ogóle komukolwiek pomóc. To, co nie pomaga Bogu, nie jest też pomocą dla człowieka. Co nie pomaga w dojściu do wieczności, co pomaga tylko w danej chwili, jest złudzeniem i okłamywaniem – siebie i innych.

To Maryja najlepiej pokazuje nam jak pomagać Jezusowi. Jej postawa na weselu w Kanie Galilejskiej jest wielką lekcją chrześcijańskiej pomocy: jest otwarta na problemy i potrzeby otoczenia – współpracuje z tymi, którzy cierpią. Pragnie ratować sytuację, nie pyta kto jest odpowiedzialny, kogo dotyczy sprawa, nawet w pewnym sensie „wtrąca się” w obce sprawy i ryzykuje: „Nie mają już wina”. Z delikatnością stwierdza fakt, nie wymaga niczego konkretnego, przecież Jezus sam wie, co jest potrzebne, co sprawia kłopoty… Ale Jego reakcja nie brzmi przychylnie: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?” Maryja nie daje się sprowokować do usprawiedliwiania się, po prostu milczy, ufa i działa dalej, przygotowując sługi na gotowość do słuchania Chrystusa: „Zróbcie, cokolwiek wam powie”. Pomoc Maryi w tej sytuacji była istotna, chociaż główny temat tego fragmentu Ewangelii jest inny. Maryja potrafi we właściwym momencie być obecna i aktywna, potrafi również zaraz się wycofać. Po udzieleniu pomocy sługom już więcej o Niej nie słyszymy. Pomogła, ale nie chce być najważniejsza, pierwsze miejsce zostawia Jezusowi. Trzeba pomagać Jezusowi jak Maryja, by ta pomoc była miłością.

IV – B

Pomagać sobie wzajemnie

Łatwiej jest pomagać innym niż przyjąć od nich pomoc. Kto przyjmuje pomoc, zobowiązuje się, czuje się dłużnym. Człowiek pyszny nie potrafi przyjąć pomocy, bo chce być niezależny, czasami okazuje nadmierne skrępowanie w przyjmowaniu pomocy od innych, a to dla ukrycia braku pokory. Kto nie potrafi przyjmować pomocy, nie nadaje się do życia wspólnotowego. Aby stworzyć wspólnotę, trzeba pomagać i przyjmować pomoc, trzeba dać samego siebie i przyjąć drugiego – na wzór Trójcy Przenajświętszej.

Aby pomoc wzajemna była autentyczna, musi stać się wzajemną miłością, a wzajemna miłość jest źródłem obecności Boga pomiędzy ludźmi. Jezus dał nam jako główne przykazanie słowa: „abyście się wzajemnie miłowali, tak, jak Ja was umiłowałem” (J 15,12). Aby wejść w tę wzajemną miłość trzeba zacząć od wzajemnej pomocy. Czasami jest dla ludzi za trudne od razu mówić o wzajemnej miłości. „Pomagać sobie wzajemnie” wydaje się prostsze. Jeżeli jednak pomoc ta staje się coraz głębsza i bardziej konsekwentna, jeżeli zaczniemy dawać nie tylko rzeczy, ale także samego siebie, jeżeli naszym największym darem jednego dla drugiego staje się sam Chrystus, wtedy ta wzajemna pomoc jest pełna i dojrzała. Nasza wzajemność w rodzinie, w grupie, w przyjaźni, w małżeństwie staje się odblaskiem życia wiecznego i przygotowaniem do udziału w życiu Trójcy Przenajświętszej. Aby sobie naprawdę wzajemnie pomagać, trzeba nauczyć się kochać. Hymn św. Pawła o miłości (1Kor 13) wytłumaczy nam lepiej, co to znaczy kochać. Cała Ewangelia jest zresztą szkołą miłości.

IV – C

Pomagać potrzebującym

Nie zawsze jesteśmy całkowicie pewni, jak można i trzeba kochać w konkretnych sytuacjach naszego życia. Zbyt uczuciowe okazywanie dobroci może być nawet szkodliwe. Jeżeli np. nasza dobroć doprowadza drugiego do tego, że zaczyna „brać na litość” i niewłaściwie wykorzystywać dobroć innych, wtedy nie kochamy innych, a raczej im szkodzimy. W kontrolowaniu autentyczności naszej miłości może nam pomóc pytanie: „komu będzie pomocne to, co czynię?” To, co nie pomaga, nie jest miłością. Dlatego aby pomagać – aby kochać – wychowawcy, lekarze lub prawodawcy muszą często sami czynić lub wymagać rzeczy nieprzyjemnych.

Wzajemna pomoc i miłość w grupie oraz obecność pośród nas Jezusa-Wspomożyciela najlepiej otwierają oczy i serce na cierpiących – fizycznie, duchowo czy psychicznie. Każda forma cierpienia zawsze jest wołaniem o pomoc.

Aby jednak uniknąć dodatkowego upokorzenia cierpiącego brata, trzeba mu nie tylko współczuć, ale też prawdziwie z nim współcierpieć. Miłość pragnie równości. Przez jedność w cierpieniu tworzymy dopiero warunki, by naprawdę pomagać. Nie warto, a nawet nie wolno podarowywać samych tylko rzeczy materialnych – nie podarowując wraz z nimi serca. Pomoc, której udzielamy patrząc „z góry”, zniszczy o wiele więcej niż mogłaby zbudować. Nie wolno pomagając odbierać drugiemu godności. Z drugiej strony pomoc jako wyraz prawdziwej miłości pomaga dyskretnie, tak, aby potrzebujący mógł jak najszybciej pomóc sam sobie. Tej zasadzie służy hasło: „Pomagać ludziom, by pomogli sami sobie”. Nie jest to brak gotowości i poświęcenia, ale uszanowanie godności drugiego, który cierpi. Podobnie i Pan Bóg pomaga ludziom szanując wolność i szukając partnerstwa, a nawet przyjaźni. W ten sposób także nasza pomoc może uniknąć wszystkiego, co tworzy niedobrą relację.

Statuty Wspólnoty Krwi Chrystusa mówią nie tylko o pomocy potrzebującym, ale też o pomocy „misjonarzom” i „ludziom dobrej woli”. Chodzi więc o pomoc tym, którzy już potrzebującym pomagają. „Pomoc misjonarzom” trzeba rozumieć w znaczeniu najszerszym. Kto pomaga z miłości, pragnie kochać i działać możliwie najowocniej. Dlatego wspiera tych, którzy od Pana Boga otrzymali szczególne zadanie i charyzmat, by pomagać ludziom. Często pomoc, aby była skuteczna, musi być zorganizowana. Od zaszczytu bycia autorem pewnych uczynków ważniejsza jest skuteczność działania na rzecz cierpiących i biednych. Trzeba przezwyciężyć ambicję i współpracować z tymi, którzy mają już szczególne zadanie i doświadczenie w pomaganiu ludziom. Jeszcze ważniejsze jest to, by nasza pomoc miała na celu nie tylko potrzeby doczesne, ale także duchowe. Dlatego właśnie trzeba pomagać misjonarzom, aby jak najlepiej służyć całemu człowiekowi. Gdy pomagamy misjonarzom, nasza miłość staje się jeszcze bardziej misyjna. W ten sposób można najlepiej urzeczywistnić powołanie misyjne każdego chrześcijanina, bo pomagając misjonarzom sami jesteśmy misjonarzami.

Zasada „pomagać wszystkim ludziom dobrej woli” otwiera naszą miłość jeszcze raz na wszystkich. Na pomoc zasługują nie tylko ci, którzy noszą oficjalny tytuł misjonarza. Każdy człowiek dobrej woli ma swoją misję. Wszystko co jest szlachetne i dobre zasługuje na poparcie, niezależnie od wyznania, religii lub partii. Pan Jezus broni tej zasady słowami: „Kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami” (Łk 9,50). Jest oczywiste, że nie można tańczyć naraz na dwóch weselach. Mówi się, że ten kto pomaga wszystkim, nie pomaga nikomu. Trzeba czasem wybrać, gdzie się angażować, a gdzie nie. Na pewno jednak unikanie ambitnych, samodzielnych akcji i współpraca z innymi, daje więcej owoców tym, którzy czekają na naszą miłość.

Pomagać potrzebującym, misjonarzom, wszystkim ludziom dobrej woli – to wszystko jest naszą misją, konkretnym wyrazem i sensem naszego życia. Pomagając w ten sposób, stajemy się miłością, tak, jak Bóg jest miłością.

 

Piąty etap

POGŁĘBIENIE POWOŁANIA

Oczyszczenie i dalszy rozwój powołania

Gdy pomagamy, przeżywamy także pewną satysfakcję. Są ludzie, którzy właśnie dlatego wybierają zawód np. pielęgniarki, ponieważ lubią pomagać. Jest to czymś dobrym. Taka satysfakcja w służbie np. ludziom w szpitalu, w szkole, wychowaniu lub innych sytuacjach nie jest zła, jest nawet piękna. Jest to nawet bardzo istotne, aby każdy w swoim zawodzie, czy to w warsztacie, fabryce, czy w handlu mógł przeżyć pewną satysfakcję. Może ona jednak stać się powodem niewłaściwych zachowań. Jeżeli satysfakcja ta staje się zbyt ważna, jeżeli zaczynam szukać bardziej samego siebie niż tych, którym służę, dla których pracuję, wtedy przestaje być autentyczna i z tego egoizmu trzeba się oczyszczać. Każdy człowiek musi się oczyszczać, również matka, która wielką, prawdziwą miłością obdarza dzieci. Można przecież kochać własne dzieci miłością zaborczą.

Czasami nie jest do końca pewne, czy miłość jest czysta, czy może już trochę splamiona, egoistyczna – zazwyczaj istnieje jakaś mieszanka tych elementów. Właściwie każdy człowiek na wszystkich etapach życia potrzebuje oczyszczenia. Nawet najpoważniejszy brat zakonny, który myśli, że jest bardzo blisko Pana Boga, musi oczyszczać swoją pobożność, swoją miłość do Chrystusa, bo przecież tak łatwo można się zagubić w szukaniu samego siebie. Można głęboko przeżywać adoracje, nabożeństwa, a mimo to bardzo szybko zapomnieć o tym, co jest ważne, zapomnieć o Bogu i szukać samego siebie. Adoracja, nocne czuwanie, modlitwa w grupie itp. mogą być bardzo przyjemne i dlatego często powstaje pragnienie przeżycia tej przyjemności jeszcze raz: niektórzy chcą np. jeszcze raz pojechać do Częstochowy na dzień skupienia, bo byli tacy szczęśliwi po spowiedzi czy spotkaniu. Pragnienie powtórzenia tego przeżycia nie jest złe, ale trzeba uważać, by nie szukać bardziej samego siebie niż Boga. Szukanie własnego przeżycia może być egoistyczne, choć wygląda tak pobożnie. Pan Bóg nie jest z tego zadowolony i czasami właśnie dlatego usuwa się i nie daje się jeszcze raz znaleźć, bo chce, byśmy szukali Jego, a nie samych siebie. Nawet szukanie mistycznych przeżyć może być egoistyczne i niedobre. Czasami diabeł podsuwa takie pobożne pragnienia, aby człowieka odciągnąć od Boga. Czy diabeł może kusić człowieka modlitwami i pobożnością? Tak! Dla zwykłych ludzi ma zwykłe pokusy – cielesne, ziemskie. Dla pobożnych ludzi diabeł wymyśla pobożne pokusy. Nawet modlitwa może stać się pokusą. Trzeba uważać! Rozwój każdego powołania potrzebuje stałego oczyszczania i pogłębiania. Właściwa pokora jest w tym najlepszą pomocą.

V – A

Pokora jako prawda

Pokora musi być przede wszystkim prawdą. Bez prawdy nie ma pokory. Jeżeli ktoś nie lubi prawdy, jeżeli się od razu denerwuje, gdy drugi mówi prawdę, to okazuje brak pokory. Prawda może boleć, może być nieprzyjemna, ale trzeba postępować zgodnie z przysłowiem: „lepsza gorzka prawda niż słodkie kłamstwo”. Mimo to często dla świętego spokoju okłamujemy ludzi. Można okłamywać ludzi nawet w konfesjonale. Aby pozbyć się człowieka, wystarczy mu grzecznie coś miłego powiedzieć; idzie do domu i ma „święty spokój”, ale nie poznał pełnej prawdy. Również lekarze wiele razy okłamują ludzi, bo myślą, że wtedy pacjent „dłużej pożyje”. Może tak, może nawet będzie żył miesiąc albo pół roku dłużej. Ale po co ten miesiąc dłużej żyć, jeżeli traci się przez to możliwość, aby dojrzeć do końca, aby przez prawdę o sobie dojść dalej na drodze do doskonałości. Lepiej umrzeć dziesięć lat wcześniej, ale być człowiekiem, być sobą, niż wegetować i tylko trochę później mieć pogrzeb. Dajmy każdemu szansę przyjęcia prawdy o sobie i oczyszczenia się w tym szoku prawdy. Jest wielką krzywdą, którą wyrządzamy chorym, okłamując ich dla „świętego spokoju” lub z litości – i to raczej nad samym sobą, niż nad nim. Jest to kradzież, bo gdyby ten człowiek usłyszał prawdę na początku, miałby jeszcze czas na przygotowanie się do dobrej spowiedzi, do rozmowy, lub poprawienie błędów i pojednanie się z Panem Bogiem i najbliższymi. Nie ma miłości bez prawdy. Ten tzw. „święty spokój” pochodzi od diabła i nie jest niczym dobrym.

Można się dużo nauczyć od tych, którzy leczą się z nałogu narkomanii. Istotna w odzyskaniu zdrowia i niezależności jest otwartość, gotowość aby mówić prawdę, nie tylko wobec lekarza, psychologa czy spowiednika, ale również wobec całej grupy w której żyją. Bez pełnej prawdy nie powstaje jedność, a bez jedności nie odzyskuje się zdrowia. Tego samego można się nauczyć od anonimowych alkoholików. Ich metoda polega na tym, że mówią prawdę i muszą się do niej przyznać. Ich spotkanie zaczyna się zawsze od tego, że każdy powtarza: „Ja, N. jestem alkoholikiem”. Dopóki się wykręcają, dopóki nie chcą tego powiedzieć, nie mają szans, okłamują samych siebie i resztę świata.

Czy wszyscy nie jesteśmy w pewnym sensie uzależnieni? Może nie od alkoholu, narkotyków, ale jest jeszcze więcej możliwości. Można spotkać ludzi, którzy są uzależnieni nawet od nabożeństw. Pewna pani codziennie chodziła na spotkanie modlitewne. Jej matka leżała w zimnym pokoju, nie była już w stanie przynieść węgla, pójść po zakupy, była głodna i zaniedbana, bo pobożna córka codziennie gdzie indziej chodziła na czuwanie. Inni uzależnieni są od zawodu, sukcesów zawodowych, od jedzenia. Właściwie wszystko się nadaje na źródło uzależnienia. Wolno być uzależnionym tylko od Pana Boga! Trzeba szukać prawdy. Prawdę można znaleźć przez spowiedź, wymianę doświadczeń lub rozmowę (podczas której mówimy sobie wzajemnie to, co jest w porządku, a czego brakuje, prosząc o upomnienie braterskie). To straszne, gdy ludzie idą na rozmowę albo do spowiedzi i zaczynają od oskarżania innych, od usprawiedliwiania się. Najgorzej jest, gdy ktoś nie lubi prawdy, nie szuka prawdy o sobie – idzie się chwalić. Jest to podobne do sytuacji, gdy ktoś idzie do lekarza i nie mówi najważniejszych rzeczy na temat swojego zdrowia. Jest to bezsensowne i może być nawet szkodliwe. Prawda jest tym, co trzeba nie tylko wytrzymać, ale i szukać, nawet jeżeli czasem jest bardzo trudna. Przecież robimy też inne trudne rzeczy. Np. dla dziewczyny, która lubi ładnie wyglądać jest obojętne czy dane ubranie jest wygodne, czy nie – ona chce być modna. Jeśli modne i jeśli ulubione, to wszystko się wytrzyma. Podobnie chłopak, który ceni sport. Jeśli chce – wytrzyma każde wymaganie.

Prawda często nie jest przyjemna. Ale bez prawdy nie ma miłości. Człowiek pokorny nie tylko wytrzymuje prawdę, ale jeszcze jej szuka. Przez prawdę pokora oczyszcza się i staje się właściwym narzędziem jeszcze większej miłości.

V – B

Pokora jako służba

Pokora lubi służyć i z radością uniża się, aby pomagać. Służba zawsze wymaga uniżenia się. Czasami trzeba wykonywać rzeczy, które są nieprzyjemne, których nie lubimy. Jak jednak służyć z radością w takich momentach? Jeżeli kochamy dziecko, to z radością pochylamy się, aby patrzeć mu w oczy, chcemy być na równi, chcemy brać je na serio. Podnosimy je do góry i trzymamy je w ten sposób, aby patrzeć mu dalej w oczy. Robi się to, aby kochać, aby służyć dziecku. W każdym wypadku właściwa służba polega na uniżaniu się. Przecież Pan Jezus czynił to samo. Był Bogiem, a stał się człowiekiem i to jednym z najmniejszych – najpierw był dzieckiem, potem oskarżonym, potępionym i skazanym na haniebne ukrzyżowanie. Często bronimy się, gdy ktoś nas poniża. Jest to reakcja w pełni naturalna. Można i trzeba czasami bronić własnego honoru. Tam, gdzie nie ma wiary, ani głębszej motywacji, obrona jest rzeczą jak najbardziej normalną. Ale prawdziwa pokora, pokora według Ewangelii, według przykładu samego Jezusa, widzi jeszcze inne wartości. Można nawet poniżenie przez innych i niesprawiedliwość odwrócić na korzyść tych, którym się służy. Nie chodzi tutaj o sztuczne poniżanie. Czasami istnieje niepotrzebna walka o pokorniejsze miejsce, może nieświadome demonstrowanie pokory. Można także udawać pokorę, aby lepiej wypaść, aby zasłużyć na jeszcze lepszą opinię. Jest to bardzo niedobre, bo wchodzi tu w grę dodatkowe kłamstwo. Są inne, lepsze okazje, aby służyć, żyć autentyczną i radosną pokorą: może ktoś mnie przeoczył, ktoś zajął pierwsze lub „moje” miejsce, ktoś wziął moje rzeczy bez pytania, ktoś mnie zlekceważył – takie uniżenia, może nawet nieświadome dla drugiego, jednak bolą. To są okazje, aby prawdziwie żyć pokorą, aby prawdziwie uniżyć się na wzór Pana Jezusa. Jak długo demonstrujemy uniżenie, tak długo czegoś nam brakuje.

Może jest tak, jak u pewnych chłopców, którzy jedli razem obiad. Jeden kawałek kiełbasy był trochę krótszy od drugiego. Jeden z nich powiedział: „Proszę bardzo, weź sobie kiełbasę”. „Nie, weź ty, proszę” – powiedział drugi. Przez pewien czas każdy próbował być pokorniejszy od drugiego. Wreszcie jeden wziął jako pierwszy większą. Wtedy drugi powiedział: „Co za wychowanie, gdybym ja brał pierwszy, wziąłbym krótszy kawałek”. Na to pierwszy: „Wiedziałem, że chcesz krótszy i dlatego zostawiłem go tobie…”. Pomiędzy chłopcami taki żart jest dopuszczalny, ale tak naprawdę w tym przypadku i innych, podobnych, chodzi o okłamywanie samego siebie. Jeżeli wiem, że drugi naprawdę chce krótszy kawałek, to dlaczego nie wziąć od razu większego? Nie trzeba demonstrować pokory lub pobożności. Życie daje do tego wystarczająco wiele okazji. Nie wolno ich jednak przegapić!

V – C

Pokora jako ofiara

Trzeci etap – pokora jako ofiara. Można zrozumieć wartości prawdy, której wymaga pierwszy etap pokory. Także pokora jako służba jest jeszcze czymś naturalnym. Najtrudniejsza do przyjęcia przez nasz rozum jest jednak potrzeba akceptacji niesprawiedliwości, konieczności ofiary. Czy wolno dopuścić do niesprawiedliwości? Czy dobro społeczeństwa nie wymaga obrony? Pan Jezus jednak mówił: „Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące (Mt 5,39-41).

Mimo wszystko istnieje jednak wartość znoszenia niesprawiedliwości. Jeżeli potrafimy zjednoczyć ją z tym, co Pan Jezus przeżył na drodze krzyżowej, na Golgocie, jeżeli zaniedbania i krzywdy, które przeżywamy, świadomie zjednoczymy z dziełem odkupienia, a więc z Krwią Chrystusa, nasza ofiara nabiera nieskończonej wartości. Pan Jezus całe życie cierpiał niesprawiedliwie, ale czynił to świadomie i chętnie, aby za nas zapłacić, aby nas odkupić. Nam również pozostawił możliwość brania w tym udziału. Razem z Nim możemy prowadzić do końca dzieło zbawienia. Jeżeli świadomie zaczynamy zbierać (mówiąc obrazowo) każdą okazję, każdą kropelkę krwi, jeżeli już nie marnujemy tych okazji, które pojawiają się od rana do wieczora w życiu każdego z nas, jeżeli ofiarujemy to wszystko razem z Krwią Chrystusa, życie nasze staje się bardzo bogate, a nasza krew w jedności z Krwią Chrystusa – drogocenna. Są ludzie, którzy czynią pewne dzieła pokuty: posty, dodatkowe modlitwy wynagradzające, adoracje, pielgrzymki – ma to swoją wartość i jest dobre, ale jeszcze bardziej wartościowe są momenty wynagrodzenia za nasze grzechy przez przyjmowanie niesprawiedliwości, które przeżywamy i których sami sobie nie wybieramy – obojętnie czy w rodzinie, czy w szkole, w parafii, czy w klasztorze. Nieważne czy to, co przeżywamy pochodzi od przełożonych, czy od innych, z naszej głupoty, czy może w ogóle bez czyjejkolwiek winy. Nie powinniśmy marnować ani jednej kropelki krwi, ani jednego wyrazu niesprawiedliwości. Wartość naszego życia zależy od tego, na ile potrafimy brać udział w dziele odkupienia razem z Panem Jezusem. Znajdujemy tu największy sens naszego życia i najgłębszy aspekt pokory, która oczyszcza i uszlachetnia naszą miłość. Czyż miłość matki nie jest najbardziej szlachetna wtedy, gdy już przeszła przez wszystkie trudności i cierpienia w rodzinie? Czyż miłość Boga nie jest najbardziej widoczna w Jezusie Ukrzyżowanym? Trzeba świadomie iść drogą pokory, by nauczyć się kochać. Jest to mądrość Ewangelii, mądrość krzyża, droga do zwycięstwa.

Szósty etap

WZÓR POWOŁANIA

W szkole Maryi i świętych14

 

W duchowości i formacji Wspólnoty Krwi Chrystusa Maryja odgrywa szczególną rolę. Ona nie tylko wychowała Wcieloną Miłość Boga, ona była i jest wzorem człowieka wiary, nadziei i miłości. Patrząc na Nią i rozważając główne etapy Jej życia i powołania, zrozumiemy lepiej program własnej formacji. Hymn Maryjny Wspólnoty Krwi Chrystusa przedstawia główne etapy tej drogi duchowej. Kolejne rozważanie prowadzi nas głębiej w tę rzeczywistość.

Hymn Maryjny Wspólnoty Krwi Chrystusa

1. Maryjo, Dziewico Niepokalana,
najdoskonalszej pełna miłości.
Tyś nam przykładem, znakiem pokory,
wzorem pełnienia życzenia Boga.

Ref. Pragniemy stać się „Żywym Kielichem”,
bez reszty służyć Krwi Chrystusowej.
Działać miłością przez Słowo Życia
i stać się godnym darem dla Boga.

2. Wierna pod krzyżem Matko Kościoła,
w jedności z Tobą wytrwać pragniemy,
by konsekrować cierpienia świata,
z Krwią Twego Syna siebie oddawać.

3. Nasza Królowo Krwi Przenajdroższej,
obecna między Apostołami,
Tyś Misjonarką całego świata,
z Tobą pragniemy miłować wszystkich.

 

VI – A

Maryja – Niepokalana Dziewica

Użyte tytuły Maryi odpowiadają głównym okresom Jej życia: Maryja zawsze pozostaje Niepokalaną Dziewicą, ale używając tego tytułu w pierwszej zwrotce hymnu patrzymy na Maryję szczególnie w tajemnicy Jej wybrania, aż do momentu Jej pierwszego „Tak” w Nazarecie, które w pewnym sensie zamyka okres Jej młodości, otwierając drugi etap – misję macierzyństwa. W pierwszym etapie życia Maryi podkreślamy to, co Pan Bóg w swojej łaskawości Jej podarował: „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, święte jest Imię Jego.” (Łk 1,49). Dlatego, patrząc na Matkę Jezusa, śpiewamy: „najdoskonalszej pełna miłości.” Maryja od pierwszego momentu swego istnienia jest odblaskiem doskonałej miłości Bożej. Dziękujemy za ten dar ofiarowany nam wszystkim w osobie naszej wielkiej Siostry z Nazaretu. Przypominamy sobie, że te dary i przywileje Maryi mają służyć wszystkim. Maryja jest dla nas wzorem wiary jako człowiek, który umie w pełni otworzyć się na Pana Boga, słuchać Jego Słowa i odpowiedzieć nieograniczonym zaufaniem. Dlatego śpiewamy: „Tyś nam przykładem, znakiem pokory, wzorem pełnienia życzenia Boga”. Jeżeli mówimy w tym miejscu o pokorze, to dlatego, że pokora jest zawiera wszystkie cnoty i jest dla nich naczyniem – tak jak kielich jest naczyniem dla Krwi Chrystusa, a więc dla miłości. Każda inna cnota zawiera w sobie jakiś element pokory: czy to wymiar prawdy, czy to uniżającą się służbę lub ofiarność – zawsze pokora jest potrzebna, aby zrealizować lub umocnić jakąkolwiek cnotę. Ważne jest także podkreślenie, że Maryja jest „wzorem pełnienia życzenia Boga”. Dlaczego ten hymn nie mówi prościej np. o pełnieniu woli Bożej?

Kto zastanawia się nie tylko nad tym, czego drugi chce, ale ponadto, czego sobie życzy, podchodzi do niego z sercem, odnosi się niego bardziej jak przyjaciel niż podwładny. Maryja, która będąc „pełną łaski”, jest wyrazem doskonałej przyjaźni z Panem Bogiem: szuka nie tylko tego, co konieczne, by się ratować, by nie wywołać gniewu Bożego – Ona pragnie nie tylko woli Bożej, ale także życzenia Bożego. Nie pyta: „czego chcesz, czego wymagasz?”, ale „co się Tobie bardziej podoba?”. W ten sposób Hymn Maryjny przypomina nam o naszym powołaniu do przyjaźni z Panem Bogiem. Nie wystarczy samo tylko spełnianie obowiązków. Razem z Maryją otwieramy się na pragnienia Bożego Serca. Nie chcemy tylko „być w porządku” wobec przykazań – pragniemy być– jak Maryja – pociechą Jezusa.

VI – B

Maryja – Matka Kościoła

Druga zwrotka nazywa Maryję „Matką Kościoła”, a zarazem podkreśla Jej wierność pod krzyżem. Nie chodzi tu jednak tylko o moment Golgoty. Droga krzyżowa Maryi zaczęła się właściwie już w Nazarecie – wtedy, gdy nazwała samą siebie „Służebnicą Pańską” – wtedy, gdy zaczęło się Jej macierzyństwo. Nie można oddzielić macierzyństwa Maryi od „drogi krzyżowej” całego Jej życia. To macierzyństwo osiągnęło swój szczytowy moment pod krzyżem umierającego Syna. Tym razem Maryja nie mówi nic. To milczenie jest jednak jeszcze wymowniejsze. Zostało też nazwane „drugim Tak”. Przez wiarę, nadzieję i miłość Maryja staje się Matką Kościoła. Przez wiarę, nadzieję i miłość każdy człowiek może uczestniczyć w tym macierzyństwie. Jezus mówił przecież: „Kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (Mk 3,35). Przez wierność Słowu Bożemu, przez wytrwałość aż po krzyż, razem z Maryją stajemy się matką Chrystusa – matką Kościoła. Dlatego dalej w naszym hymnie śpiewamy: „w jedności z Tobą wytrwać pragniemy, by konsekrować cierpienia świata”. Słowo „konsekrować” jest słowem bardzo mocnym. Przez konsekrację rzecz lub osoba zmienia swoją istotę, np. Hostia, która najpierw jest chlebem, poprzez konsekrację w liturgii Eucharystii staje się Ciałem Chrystusa. Poprzez konsekrację zwykły człowiek staje się duchownym lub zakonnikiem, zmienia to jego powołanie i sposób, w jaki ma spełnić się w życiu. W jakim sensie można razem z Maryją konsekrować cierpienia świata? Oto w każdym ludzkim cierpieniu – fizycznym, psychicznym czy duchowym – spotykamy się z cierpieniem Chrystusa. Poprzez wiarę, nadzieję i miłość stajemy w pewnym sensie pod krzyżem Chrystusa, który, umierając na nim, zjednoczył się również z cierpieniem naszych czasów.

Kiedy Maryja stała pod krzyżem swojego Syna, nie zdejmowała Go z niego, nie mogła Mu ulżyć ani złagodzić bólu. Mimo to Jej obecność była dla Jezusa wielką pomocą i zmieniła bardzo wiele, może nawet wszystko. Matka była wielką pociechą, ale nie tylko. Przez wiarę, nadzieję i miłość wzięła udział w zbawczym cierpieniu Chrystusa, który konsekrował cierpienie świata. Na tym polega również nasze powołanie do wierności wraz z Maryją w trwaniu pod krzyżem: przez wiarę, nadzieję i miłość nasza obecność pod krzyżem drugiego człowieka staje się nie tylko ludzką pociechą, ale także zbawczym cierpieniem. Jezus umierając na krzyżu ofiarował swoją Krew za zbawienie świata. Trwając pod krzyżem my również – mówiąc obrazowo – ofiarujemy naszą krew, a więc nasze życie. Jest to nasz sposób oddania siebie dla zbawienia świata – ofiarowanie naszej Krwi razem z Krwią Chrystusa – duchowa ofiara krwi na wzór Matki Kościoła pod krzyżem.

VI – C

Maryja – Matka i Królowa Przenajdroższej Krwi

W trzeciej zwrotce hymnu Maryjnego nazywamy Maryję „Królową Krwi Przenajdroższej”. Jest to specyficzny tytuł, którym obdarza Maryję Wspólnota Krwi Chrystusa. Maryja jest Królową, ponieważ bierze udział w królowaniu Syna tak, jak każdy, kto wytrwa z Chrystusem do końca: „…zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela” (Mt 19,28). W Królestwie Bożym królować znaczy służyć. Maryja była służebnicą Pańską nie tylko w czasie ziemskiego życia Jezusa. Ona służy nadal przez wstawiennictwo, przez dalszy udział w dziele odkupienia. Nazywamy Ją Królową Przenajdroższej Krwi po to, aby przypomnieć że jest całkowicie darem Krwi Chrystusa. Ze względu na śmierć i zmartwychwstanie Jezusa jest Niepokalanie Poczęta. Poprzez Krew Zbawiciela stała się Matką Kościoła. Lubiany przez nas i często używany tytuł „Matki i Królowej Przenajdroższej Krwi” akcentuje głęboki udział Maryi w dziele odkupienia i zaprasza wszystkich wierzących do czynnego udziału w zbawieniu świata – dzięki Krwi Baranka.

Po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Maryja pozostała z Apostołami. Była wierna nie tylko poleceniu umierającego Syna, ale również słowu danemu na samym początku: „Oto ja służebnica Pańska…” (Łk 1,38). Obecność Maryi pomiędzy Apostołami to nie „emerytura”– odpoczynek po wielu trudnych wydarzeniach. Maryja służy – przede wszystkim przez postawę wiary, przez osobistą i wspólnotową modlitwę oraz przez liczne gesty i prace w życiu rodzinnym wspólnoty pierwszych chrześcijan. W jedności ze św. Piotrem i wszystkimi Apostołami Maryja przed wniebowzięciem, żyjąc jeszcze na ziemi, bierze pełny udział w misji Kościoła.

Maryja jest od początku – jak śpiewamy – „Misjonarką całego świata”. Jest wzorem pełnienia misji każdego chrześcijanina, Misjonarką bez wielkich wyjazdów, obcych krajów, kazań, bez sutanny i krzyża misyjnego. Każdy chrześcijanin jest przecież powołany do udziału w misji Chrystusa przez dobre życie według Ewangelii. Gotowość Maryi do Jej misji po zmartwychwstaniu nazywamy często Jej „trzecim Tak”. Misja ta jest szczególnym przykładem dla tych, którzy po spełnieniu obowiązków względem własnej rodziny stają przed pytaniem „co dalej?”. Po co albo dla kogo jeszcze żyć? Być wdową, żyć na rencie, stać się chorym lub inwalidą, znaleźć się w szpitalu lub w domu starców…?

To wszystko znaczy jednak o wiele więcej niż tylko bierne oczekiwanie śmierci. Razem z Maryją można odkryć swoją nową misję poza granicami zawodu, najbliższej rodziny. Już na początku życia i formacji chrześcijanin stara się o otwartość serca dla wszystkich. Również w drugim etapie życia, poświęconym najbardziej własnej rodzinie, pracy zawodowej i osobistemu powołaniu, Ewangelia wymaga od każdego współodpowiedzialności za cały Kościół i świat. Trzeci etap życia daje znowu więcej konkretnej wolności i możliwości życia, działania lub cierpienia dla wszystkich, by razem z Maryją i w jedności z Apostołami podarować Bogu swoje „trzecie Tak”.

Tak więc nie tylko dla naszych braci i sióstr przeżywających swój zaawansowany wiek (choć może szczególnie dla nich) śpiewamy w hymnie „z Tobą pragniemy miłować wszystkich”.

* * *

Pozostał nam jeszcze do rozważenia refren naszego hymnu. Oto trzykrotnie powtarzamy, że pragniemy być „Żywym Kielichem”, aby stać się chrześcijaninem i misjonarzem – jak Maryja. Symbol kielicha jest przecież najpiękniejszym znakiem Maryi i Jej powszechnego kapłaństwa. Maryja w swoim życiu i powołaniu była czysta i otwarta jak kielich w czasie Mszy świętej. I tak jak kielich w szczytowym momencie Eucharystii jest wypełniony winem, które ma być konsekrowane w Krew Chrystusa, tak też Maryja na szczycie Golgoty jest wypełniona winem cierpienia całego życia, by w jedności z Jezusem zostać konsekrowaną w zbawczą miłość. Jak kielich w czasie Komunii św. jest rozdzielany „wszystkim”, tak też kielich Maryi wypełniony miłością Bożą zostaje podany Apostołom i wszystkim. Kiedy trzy razy śpiewamy, że „pragniemy stać się Żywym Kielichem”, to mamy przed oczami wszystkie trzy etapy życia Maryi: pragniemy brać udział w Eucharystii Chrystusa przez nasze potrójne „tak”, przez „służbę bez reszty Krwi Chrystusowej”. Pragniemy „działać miłością” ponieważ „Bóg jest miłością” (1 J 4,16). Żyjąc Słowem Życia staramy się uczyć sensu tej miłości. Przez Ewangelię mamy na nowo nauczyć się kochać, myśleć i działać tak, jak Jezus. Przez to nasze życie stanie się właściwą odpowiedzią na zbawczą miłość Ojca Niebieskiego, stanie się razem z Chrystusem w Duchu Świętym „godnym darem dla Boga”.

 

Siódmy etap

OWOCE POWOŁANIA

Cel, który staje się początkiem

 

VII – A

Radosna ofiarność

Rozważając w ramach „szkoły miłości” drogę naszego powołania, braliśmy najpierw pod uwagę główny cel, czyli poświęcenie się Bogu w tajemnicy Krwi Chrystusa (I – A). Przyjęliśmy na nowo Boga, który jest miłością. Przez Niego każda sytuacja w naszym życiu staje się okazją do miłości ( II – A ). Przez Boga i razem z Nim pragniemy i umiemy „kochać wszystkich” (III – A), i nasze życie odnajdzie sens i cel w pomocy Chrystusowi (IV – A). Pokora prowadzi do prawdy, a w ten sposób również do Boga (V – A) na wzór Maryi, która jako Niepokalana Dziewica jest wyrazem łaski Bożej i wiary człowieka ( VI – A ). Każdy z tych tematów wprowadza nas głębiej w tajemnicę powołania w relacji do Pana Boga. Tak, jak roślina, która wyrasta z nasienia, rozwija się i daje na końcu owoce będące znowu nasieniem – w ten sposób odkrycie Krwi Chrystusa przez poświęcenie się Bogu prowadzi do dojrzewania życia i duchowości chrześcijanina. Owoc tego powołania nazywamy „radosną ofiarnością”.

Święty Kasper w trzecim Liście Rekolekcyjnym do swoich współbraci daje przykład tej duchowości. Mówiąc o problemie pewnych kryzysów w życiu duchowym, które uzewnętrzniają się przez: „ospałość, lenistwo, przygnębienie a nawet pokusę znudzenia samym dobrem”, św. Kasper zwraca uwagę na to, że diabeł zawsze próbuje wszystkiego co możliwe by zniszczyć rozwój duchowy. Ale istnieje ratunek: „oni zwyciężyli dzięki Krwi Baranka” (Ap 12,11). Przez spojrzenie na Krew Chrystusa można zwalczyć wszelkie pokusy i osłabienia duchowe: „a Ona [Krew Chrystusa] wstrząśnie nami, byśmy działali z niespożytą gorliwością i w autentycznym Duchu Bożym […]. Poza tym będziemy działać, lecz z takim weselem i świętą radością w Bogu, że podczas gdy wzajemnie zachęcać się będziemy do mozołu, z radością i entuzjazmem poniesiemy pośród tryumfów i palm ku szczęśliwej wieczności krzyż Jezusa Chrystusa”. Doświadczenie Boga przez moc Krwi Chrystusa prowadzi do głębokiej radości, chociaż Krew jest znakiem ofiary, a nawet śmierci. Mimo, iż ten symbol wiąże się z cierpieniem, ranami, nawet z utratą życia – przez to, że ta ofiara, ta strata, ta śmierć jest oddana Bogu – Krew staje się znakiem życia, zwycięstwa i radości.

W tajemnicy Krwi Chrystusa odkrywa się na nowo sens cierpienia i w tym doświadczeniu człowiek osiąga prawdziwą dojrzałość, podczas gdy bez Ewangelii lub na początku drogi duchowej widzi się cierpienie jako zło, przed którym trzeba się bronić. Dojrzały chrześcijanin ocenia cierpienie inaczej. Staje się ono dla niego najwyższą wartością, która nie tylko oczyszcza, ale i pogłębia miłość. Cierpienie i ofiarność stają się drogą do Boga, szansą na zjednoczenie się z Nim. Można teraz zrozumieć świętych, którzy u szczytu życia duchowego mówili: cierpieć albo umrzeć!

Nie wolno sztucznie „przeskakiwać” etapów rozwoju duchowego. Jest to bardziej niebezpieczne niż chodzenie po wysokich partiach gór bez odpowiedniego przygotowania. Bardzo łatwo można stracić wszystko. Także w życiu duchowym istnieje ambicja, która lubi udawać doskonałość. Trzeba jednak cierpliwie przechodzić przez wszystkie etapy po kolei, a równocześnie często powtarzać pierwsze lekcje tej szkoły, zanim będziemy mogli przystąpić do „egzaminu maturalnego”.

Znakiem autentyczności życia duchowego jest radosna ofiarność. Zaczyna się ona już na pierwszych etapach, ale najpełniejszy i najbardziej czysty wyraz znajduje pod koniec drogi – wtedy, gdy człowiek żyje w pokoju serca niezależnie od tego, co dzieje się naokoło. Przez „radosną ofiarność” oddanie siebie Bogu we wszystkich przejawach życia staje się dojrzałym nasieniem dla rozwoju Królestwa Bożego.

VII – B

Krew Zmartwychwstałego

Św. Kasper, zakładając 15 sierpnia 1815 roku w San Felice Zgromadzenie Misjonarzy Krwi Chrystusa, połączył w jedną całość dwa źródła: z jednej strony dalej prowadził grupę gorliwych księży diecezjalnych, którzy poświęcili się duszpasterstwu misji ludowych, a z drugiej – z już istniejącego Bractwa Krwi Chrystusa przyjął duchowość Krwi Chrystusa. Z tego właśnie połączenia w życiu wspólnotowym Domu Misyjnego zrodziło się nowe Zgromadzenie. Jedność w Domu Misyjnym jest więc istotna i wzorcowa dla wszystkich innych grup, które – silniej czy słabiej – tworzą podobną wspólnotę, czy to w modlitwie czy dla działania charytatywnego lub misyjnego. Misjonarze mieli nie tylko mieszkać pod jednym dachem, ale poprzez wzajemną troskę wspólnie dojść do Boga. Staranie się o świętość nie mogło już być prywatną sprawą – stawało się wspólną troską i odpowiedzialnością. W tym kryje się najgłębszy sens życia wspólnotowego w Domu Misyjnym i całym Dziele Krwi Chrystusa. Modlitwa, formacja i działanie misyjne są po prostu różnymi formami i okazjami, by tę jedność tworzyć i pogłębiać. Dopiero wtedy można zrozumieć rozważane już wcześniej tematy naszej „szkoły miłości”. Kto pojmuje swoją drogę jako życie i działanie wspólnotowe (I – B), kto świadomie zaakceptuje to powołanie jako drogę zrealizowania siebie, zaczyna widzieć we wszystkim okazję do budowania jedności (II – B). Jedność nie powstaje przez to, że wymaga się od innych, trzeba zawsze na nowo samemu stawiać pierwszy krok (III – B) i stać się gotowym, by nie tylko pomagać innym, ale również przyjmować pomoc, a więc pomagać sobie wzajemnie (IV – B). W tej perspektywie odkrywa się pokorę jako służbę (V – B) i znajduje w Maryi pod krzyżem pełny obraz tworzenia jedności w Kościele.

Miłość wzajemna, która prowadzi przez krzyż do zmartwychwstania, jest udziałem w miłości Chrystusa Zmartwychwstałego. Przez miłość wzajemną chrześcijanin doświadcza zmartwychwstania już tutaj – na ziemi. Prawdziwe życie wspólnotowe to nie jakieś zło konieczne dla ułatwienia spraw praktycznych w apostolstwie, trosce o zdrowie czy w sprawach ekonomicznych… Życie wspólnotowe to udział w tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, doświadczenie tajemnicy paschalnej, która prowadzi do Boga. Sam Bóg jest przecież „życiem wspólnotowym” Trójcy Przenajświętszej. Dlatego też można nazywać życie wspólnotowe na tej ziemi przygotowaniem, a nawet rozpoczęciem i przedsmakiem tego, co czeka nas w wieczności.

Nie każdy człowiek ma okazję, by brać udział w życiu wspólnotowym, czy to w postaci małżeństwa – rodziny, czy w formie wspólnoty duchowej. Nieraz uniemożliwia to brak zdrowia, albo problemy charakteru. Także obowiązki rodzinne mogą przeszkadzać. Czy taka osoba jest wykluczona z możliwości pełnego dojrzewania jako chrześcijanin?

Nie, ponieważ Pan Bóg ma wiele możliwości ratowania człowieka. Podobnie jak człowiek, który formalnie nie należy do Kościoła, może znaleźć zbawienie żyjąc według sumienia, tak też i osoby, które nie mogą pójść drogą rodziny lub wspólnoty duchowej, mogą znaleźć pełne dojrzewanie i przygotowanie do udziału w życiu Trójcy Przenajświętszej. Jest to możliwe dzięki tajemnicy krzyża. Kto przyjmuje każdy swój krzyż z wiarą i miłością, już na tej ziemi żyje w jedności z Panem Bogiem i w pewnym sensie z każdym człowiekiem. Szczególnie w takich sytuacjach bardzo przydatne są regularne spotkania, które umożliwiają życie wspólnotowe, chociaż chwilowo. Kto zna drogę sakramentów i Kościoła nie może się od niej uwolnić by pójść na łatwiznę, powołując się na to, że można bez sakramentów ratować się dla wieczności. Podobnie nie można dla wygodnictwa zrezygnować z drogi rodzinnej lub wspólnotowej. Kto jednak ze słusznych powodów nie może tego uczynić, znajdzie przez miłosierdzie Boże i dzięki Krwi Baranka inny ratunek.

VII – C

Kochać dalej

Kiedy Jezus umierał na krzyżu, obecni byli przy Nim tylko najwierniejsi. Po pogrzebie trzymali się jeszcze razem i przebywali za zamkniętymi drzwiami: wypełniała ich rozpacz, bezradność, lęk… A jednak w tej grupie istniała jeszcze inna rzeczywistość: oto Maria Magdalena i inne kobiety z grona uczniów śpieszą do grobu tak szybko jak tylko to możliwe. Według przepisów prawa musiały jeszcze dokończyć rytuał namaszczenia ciała, ponieważ początek szabatu przerwał zwyczaje pogrzebowe. Wszystko wydaje się już skończone. Jezus umarł, czego więc można jeszcze oczekiwać…?

Najwierniejsze z kobiet kochały jednak dalej, niezależnie od beznadziejności sytuacji. Nie oczekiwały już niczego więcej. Nie myślały o zmartwychwstaniu. W ogóle nie myślały wiele – zapomniały nawet o wielkim kamieniu u grobu! Ale kochały dalej. Ta miłość uczyniła je pierwszymi misjonarkami, zanim jeszcze apostołowie otrzymali oficjalne zadanie i zostali rozesłani na misję.

Miłość w sytuacji beznadziejnej – ona właśnie jest szczytowym momentem misji, a nawet dopiero właściwym jej rozpoczęciem. Św. Kasper, który zgodnie z życzeniem Ojca św. rozpoczął swoje dzieło misyjne, z powodu zazdrości innych przeżył wiele niesprawiedliwości, nienawiści i innych problemów. Groziło mu nawet zawieszenie całego dzieła przez władze kościelne. Kiedy jednak jego współbracia dyskutowali nad tym, co czynić w razie, gdyby się to stało, on powiedział jasno, że jest gotowy ofiarować Ojcu św. swoją służbę w innej misji, gdyby ta nie została przyjęta. Chciał wynająć prywatne mieszkanie i razem z tymi, którzy byliby gotowi, służyć najbiedniejszym w różnych zakładach i szpitalach, by w ten sposób mimo wszystko pozostać Misjonarzem Krwi Chrystusa.

Miłość nigdy nie ustaje, a miłość misjonarza polega na tym, że kocha dalej – właśnie wtedy, gdy zaczynają się piętrzyć trudności, kiedy wszystko wygląda na bezsensowne i stracone. Na początku rozważaliśmy o zrealizowaniu samego siebie w służbie innym (I – C). Odkryliśmy, że poprzez prawdziwą miłość każda sytuacja staje się okazją do misji (II – C). Kto wchodzi na swoją drogę misyjną musi być więc gotowy kochać aż do krwi (III – C). Miłość misyjna otwiera się szczególnie na potrzebujących i współpracuje z działającymi podobnie, czy to jako misjonarze, czy w innej formie (IV – C). Kto wreszcie wchodzi głębiej w duchowość misyjną, odkrywa pokorę jako ofiarę, która nie odstrasza, ale stwarza wspaniałą możliwość zjednoczenia się z Chrystusem – na drodze krzyżowej lub w ostatecznym oddaniu siebie Bogu dla zbawienia świata (V – C). Maryja jest taką prawdziwą Misjonarką, która nie cofa się nigdy, ale nadal służy pośród Apostołów (VI – C).

Kochać dalej – to podsumowanie drogi misyjnej i wyraz pełnej dojrzałości w tym powołaniu. Wszystko zaczyna się od miłości Bożej objawionej we Krwi Chrystusa. Przez tę miłość, która nigdy nie ustaje, życie i działanie misyjne – poprzez śmierć i zmartwychwstanie – prowadzi do życia wiecznego.